19.07.2016

[BLEACH]My heart beats for you: I Cannot Stop [1/X]




Kim jestem? Potworem...?
Nie niosę krzywdy, nie chce tego...
Jestem człowiekiem?
Nie wiem...
Menos...Adjuchas...Vasto Lorde...
Czasem człowiek jest gorszy niż potwór...
Prawda, Aizen-sama?
Dlaczego? Byłeś dla mnie...
Kim jestem, kim jestem, kim jestem?
Dlaczego każdy mnie nienawidzi?
Kochałam Cię... Kochałam...
Chce żyć... jak każda istota.
Chce żyć...
Chce...
Jestem Tier Harribel – zdradzana i wykorzystywana...
Moje...brzemię...przekleństwo...

Co mamy z nią zrobić, Wasza Wysokość?
- A jak myślicie? Do piwnicy z nią. - mężczyzna podszedł do okna, za którym szalała burza. Błyskawice rozdzierały niebo, a deszcz wściekle bił po dachu rezydencji oraz oknach. Drzewa wyginały się w nienaturalny sposób, a trawa wręcz pływała w ogromnych kałużach wody.
Był to człowiek o potężnej budowie ciała, kruczoczarnych, długich włosach oraz gęstych wąsach. Jego biały strój wyróżniał się w kompletnie ciemnym pokoju. Odwrócił się w kierunku osób, którzy znosili nieprzytomną kobietę. Chwycił jednego z nich za ramię.
- Wasza Wysokość? - mężczyzna zatrzymał się, jednak nie odwrócił. Był o połowę głowy niższy od człowieka, do którego zwracał się „Wasza Wysokość”. Mimo podobnej postury, sprawiał wrażenie człowieka o wiele mniejszego niż jego rozmówca. Twarz zakrywała biała maska zapięta wokół głowy, która owinięta była czymś w rodzaju chusty. Zza pleców wystawały dwa krótkie miecze, na których można było dostrzec ślady świeżej krwi. Jego strój znacznie różnił się od strojów osób mu towarzyszących. Ubrany w srebrną zbroje zakrywaną przez szarą koszulę przypominał rycerza-skrytobójcę.
- Daj spokój. Nie musisz być tak oficjalny. - odparł drugi mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Jesteś naszą dumą, a przede wszystkim MOJĄ. Ta kobieta...ta kobieta jest niezwykle potężna. Jednak Ty, jak na mojego syna przystało, pokonałeś Ją. Cóż...prawie zabiłeś...
- Nikt nie oprze się spojrzeniu mojego Sonshitsu. Wypali każde uczucie... nieważne czy jest to Hollow czy Shinigami. - mężczyzna o imieniu Bunta dumnie wypiął pierś do przodu – jednak ONA... ONA była inna. Nie zabiłem jej...
- I to się ceni – wtrącił Cesarz – To matka naszych dzieci, a przede wszystkim TWOICH, Bunta. Ta kobieta to przyszłość, NASZA przyszłość. W Twoich żyłach płynie moja krew. Pragnę mieć godnych wnuków, którzy będą siać pogrom i zniszczenie, którzy zabiją każdego kto wejdzie nam w drogę, którzy doszczętnie zniszczą całą Społeczność Dusz. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego zakończenia... Quincy z mocą Pustych. Gdy tylko dojdzie do siebie to... cóż...dalej będziesz wiedział już co robić. - mówiąc to trącił syna lekko w ramię. - Nie zawiedź mnie.
- Ojcze... - mężczyzna złożył pokłon i biorąc jedną z pochodni ruszył z pozostałymi Quincy i nieprzytomną kobietą w głąb ciemnej piwnicy. Dorównał kroku swoim towarzyszom. Spojrzał na niesionego Arrancara. Była to kobieta o długich blond włosach zaplecionych w kilka cienkich warkoczyków , a jej ciemny kolor skóry idealnie współgrał z nimi. Pozostałości maski w małym stopniu zakrywały duży biust oraz przechodziły pionowo wzdłuż płaskiego brzuszka, do złudzenia przypominając rekinie łuski. Na ramionach ukształtowana ona była na wzór naramienników. Dłonie zakrywały długie rękawiczki. Na jednej z nóg miała pozostałości po białym stroju. Twarz przyozdabiają dwa niebieskie tatuaże swoim kształtem przypominające błyskawice.
- Całkiem niezła – powiedział jeden z Quincy'ch spoglądając na kobietę – Bunta – sensei, mam nadzieję, że też się podzielisz ze swoimi kamratami. - na twarzy mężczyzny pojawił się szyderczy uśmiech. Jego wzrok spoczywał na dużych piersiach kobiety. Bunta pozostawił to bez odpowiedzi.
- Nie miała może jakiś koleżanek? - padło kolejne pytanie z tłumu – Chętnie bym się zaprzyjaźnił.   
- Wygląda jak dziwka. - dało się słyszeć przepełniony zazdrością żeński głos.
- Ha... Mogłaby zatańczyć. Bunta – sensei, może spuścisz ją od czasu do czasu ze smyczy. - Zamaskowany mężczyzna bez słowa wyprzedził swoich towarzyszy i otworzył ciężkie dębowe drzwi, które wydały z siebie przeciągłe skrzypnięcie. Trójka Quincy'ch niosąca kobietę ułożyła ją na ziemi pod ścianą. Dźwięk kołowrotu rozległ się po całej celi, jednak szybko został zagłuszone przez brzęk łańcuchów, które leniwie opuszczały się w dół.
- Przygotuj się, Fumio-san – oznajmił Bunta trzymając nieprzytomną kobietę podczas gdy dwójka innych towarzyszy zakładała kajdany na ręce i stopy. Mężczyzna o imieniu Fumio, który jak do tej pory nie odezwał się słowem, wyłonił się z ciemności. Był to człowiek w sędziwym wieku, przyodziany w długi płaszcz opadający na ziemię. Kostur, którym stanowił podporę dla starca emanował jasnoniebieską energią. Mężczyzna otworzył podkrążone oczy, kiedy dało się słyszeć stłumiony dźwięk grzmotu.
- Unieście jej głowę – wskazał trzęsącą ręką na spuszczoną głowę blondwłosej kobiety. Gdy dwóch Quincy'ch podeszło do niej z małym chichotem Bunta chwycił za nadgarstki mężczyzn i odepchnął ich, a sam delikatnie uniósł twarz nieprzytomnej do góry. Miała kilka lekkich zadrapań.
- Chce ją mieć tylko dla siebie – szepnął jeden z odepchniętych mężczyzn do drugiego, który masując obolałą rękę skinął twierdzącą głową.
- Cisza! - rozkazał Fumio i dotykając zimnego czoła kobiety w międzyczasie przejechał kosturem po jej prawej ręce, zaczynając od dłoni a kończąc na ramieniu. Kolor kryształu momentalnie zaniknął. Starzec zabrał dłoń z czoła nieprzytomnej i spojrzał na Buntę.
- Wszyscy opuścić pokój. - oznajmił mężczyzna. Bunta powolnym ruchem zabrał dłoń z twarzy i udał się w kierunku wyjścia jednak Fumio chwycił wojownika za ramię, nakazując tym samym, aby został. Gdy po kilku minutach wszyscy zebrani tam Quincy opuścili cele Fumio ponownie otworzył oczy. Podszedł do kobiety.
- Ten Hollow umrze w ciągu najbliższych kilku godzin. - Bunta jęknął. Stanął obok mężczyzny i poprawiając pasek na głowie spytał:
- Jest jakaś szansa? - nim skończył pytanie starzec w mgnieniu oka pozbawił nieprzytomną łańcuchów, którą ułożył na ziemi.
- Jej oddech jest niespokojny – mówiąc to wskazał kosturem nieco wyżej nad jej lewą piersią – W tym miejscu jest ogniwo, w którym zbiera się jej całej energia duchowa. Bunta, zdaję sobie sprawę, że Twoje Zanpakuto służy do zabijania, ale korzystaj z niego rozważnie. Ten Hollow tkwi teraz w agonii, a uchodzące z niej reiatsu wypala od środka. To obusieczny topór. Im potężniejszą mocą władasz tym szybciej ona wyniszcza Cię od środka. Zupełnie jak tertoma, a nawet gorzej. Wsłuchaj się w jej oddech...słyszysz? Jest coraz płytszy. Czuję...czuję jak jej reiatsu słabnie – mówiąc to dotknął kosturem jej czoła. Kryształ zaświecił się ledwo dostrzegalnym blaskiem.
- Nie panuję nad nimi. - powiedział mężczyzna opierając się oburącz o ścianę.
- Sonshitsu to potężna broń niosąca zagładę na każdego kto choćby spojrzy na nią w uwolnionej formie. Jesteś jeszcze młody, Bunta, nie obwiniam Cię, miałeś prawo nie wiedzieć. Jeśli chcesz uratować tą dziewczynę to zrzuć z niej ubrania. - po tych słowach mężczyzna chwycił kostur oburącz i wypowiadając zaklęcie sprawił, że kryształ zaczął się coraz bardziej rozjaśniać. Bunta kończył zsuwać ze zgrabnego ciała kobiety pozostałości stroju.
- Gotowe – oznajmił odkładając rękawiczkę na pozostałe rzeczy.
- Cofnij się – rozkazał starzec i opisując umowny okrąg nad ciałem nieprzytomnej sprawił, że wokół niej pojawiła się niebieska otoczka, która zaczęła zalewać powoli jej całe ciało. Kobieta wygięła się wydając z siebie mimowolny jęk , gdy Fumio zaczął wypowiadać zaklęcie na głos. Bunta zauważył, że oczy starca przybrały kolor jasnoniebieski – taki sam jak jak kolor jego kryształu
- Cum corpus moritur spes scutum! - mówiąc to niebieska aura, która początkowo spoczywała tylko na ciele kobiety, teraz zajęła się żywym płomieniem. - Cum corpus moritur spes scutum! - starzec powtórzył te same słowa sprawiając, że kobieta ponownie wygięła się w łuk, a błękitne płomienie skupiły się wokół punktu wskazanego wcześniej. Bunta przyglądał się ze spokojem. Płomienie odbijały się w masce, od czasu do czasu rzucając światło na oczy. Fumio spojrzał na kobietę krzywiącą się w spazmach bólu. Z czoła spływały jej krople potu zostawiające po sobie lepki osad, a oddech stawał się coraz szybszy. Fumio jęknął i zacisnął swoje pomarszczone dłonie mocniej na kosturze. Kryształ zaczął dygotać wystrzeliwując od czasu do czasu złowieszczą iskrę.
- Jeszcze....tr-trochę... - wysapał mężczyzna tuląc się jeszcze bardziej do swojej laski. Ciało kobiety uniosło się do góry, również tryskając płomyczkami. Jeden z nich wylądował na zbroi Bunty. Zamaskowany mężczyzna spojrzał nań punkt. Jęknął w przerażeniu, gdy po ledwo widocznym języczku została wypalona dziura. Uniósł wzrok. W celi zrobiło się jasno niczym w dzień. Mężczyzna osłonił się ręką, gdy emanujący błękit stawał się coraz silniejszy. Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk roztrzaskującego szkła. Cała niebieska aura w ułamku sekundy rozpłynęła się.
- Fumio-san? Fumio-san! - podniósł głos, gdy zobaczył starca klęczącego, ledwo trzymającego się laski. Wokół rozrzucone były kawałki kryształu. Bunta pośpiesznie podszedł do mężczyzny pomagając mu wstać. - Udało się? - starzec ciężko dysząc podszedł do leżącej, w dalszym ciągu nieprzytomnej kobiety, i ponownie dotknął jej czoła.
- Sam zobacz – mówiąc to uniósł dłoń, w której pojawił się mały ogień. Padające światło oświetliło sylwetkę kobiety. Bunta dostrzegł, że jej piersi zostały zakryte przez kościany pancerz, który kończył się w połowie szyi i miał wiele dziur odkrywających ciemne ciało blondynki. Jej poszarpane spodnie zakryły niedokładnie uda pozostawiając odsłonięte kolana i stopy. Syn Władcy zauważył jej dziurę Hollowa. Podnosząc leżący kawałek materiału owiązał go starannie w pasie, chcąc ją całkowicie zakryć.
- Zatrzymałem i wycofałem prawie cały proces Twojego Sonshitsu – kontynuował dalej starzec podchodząc do Bunty i kładąc dłoń na dobrze zbudowanym barku mężczyzny.
- Prawie? - Bunta uniósł kobietę do góry i usadawiając pod ścianą zaczął, z żalem, nakładać kajdany na dłonie i stopy nieprzytomnej. - Co to znaczy, starcze?
- Twój Zanpkuto posiada zdolności chorobotwórcze. Nie rani samego ciała przeciwnika, lecz rani jego wnętrze, duszę. Gdy zetknie się ze skórą jego plugawa stal od razu wdziera się do reiatsu nieszczęśnika zatruwając je oraz blokując wszystkie miejsca odejścia. Drogi Bunta, wiesz co się stanie z balonem, którego napełnisz wodą, prawda? Podobnie jest tutaj. Ofiara nie może w żaden sposób uwolnić swojej energii duchowej, co w konsekwencji prowadzi do jej samo wyniszczenia. Miejsca, w którym gromadzi się duża ilość energii duchowej tworzy pewnego rodzaju ogniwo. U tej dziewczyny były ono na klatce piersiowej i na nasze szczęście tylko jedno. - Bunta dopiął ostatni łańcuch na obdrapanej nodze kobiety i poprawiając maskę spytał:
- Dlaczego ma odsłoniętą twarz? Nim ją zaatakowałem miała maskę...
- To właśnie tutaj mieści się cała definicja słowa „prawie” - Fumio dalej ciągnął swój wywód podchodząc do kobiety i trzęsącą dłonią głaszcząc jasne włosy nieprzytomnej. - Twoje ostrza zdołały trwale zablokować niektóre cząsteczki reiatsu, a w konsekwencji ja nie mogłem odwrócić całego procesu. Utraciła część swoich mocy i nie wydaje mi się by była w stanie je odzyskać. Nadal może walczyć, ale nie jestem pewien co się wydarzy kiedy spróbuje uwolnić swoją formę ostateczną.
- Nie chciałem jej zabijać...- Bunta spuszczając głowę podszedł do jednej z ciemnych ścian. Uniósł otwartą dłoń i spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Fumio podszedł do mężczyzny. - Gdybym mógł cofnąć czas...
- Mój drogi...jeśli każdy z nas miał taką możliwość z pewnością nie byłoby wszystkich wojen i potyczek. Takie rozkazy wydał Twój ojciec. Nie mogłeś nic zrobić.
- Mogłem coś zrobić...mogłem. Nie musiałem wykonywać jego rozkazu. Nie musiałem tak ślepo starać się zaimponować mu. Gdybym nie był tak pyszny, gdybym nie był tak dumny...
- Bardzo często używasz słowa „gdyby” - odparł starzec z lekkim uśmiechem – Nie możesz się tak zamartwiać, drogi Bunta. Wykonałeś rozkaz, postąpiłeś zgodnie z żołnierskim kodeksem. Okazałeś w ten sposób posłuszeństwo swojemu ojcu, który jest też Cesarzem nas wszystkich, Wandenreichów. Jestem już stary, jednak dane było mi służyć u boku Twego ojca jeszcze zanim pojawiłeś się świecie. Wielokrotnie nie zgadzałem się z jego ideami. I on i ja mieliśmy różne zdania w większości decyzji. Yhwach nigdy nie był zbyt łagodny w swoich osądach. Zawsze dostawał to czego chciał, prośbą lub siłą. - Bunta westchnął i spojrzał na kobietę. - Jest bardzo silna, jednak musi minąć trochę czasu zanim odzyska przytomność. - Bunta skinął głową i bez słowa wyszedł z celi. Po chwili dołączył do niego starzec.

Czy ja...umarłam?
Czy znów będę musiała żyć?
Tu jest tak przyjemnie...
Tutaj każdy ma uśmiech na twarzy...
Każdy...czy to Shinigami...Quincy...
Hollow...Hollow...
Dlaczego tak dzielę? Dlaczego...?
Nie chce tego...
Chce...chce tu zostać...
Tu jest tak przyjemnie...Ciepło
Aizen-sama?
Odnalazłam swoje miejsce...
Moje miejsce...


Kobieta powoli otworzyła oczy. Światło pochodni oślepiło ją. Chcąc zasłonić twarz dłonią poczuła, że jest przykuta. Poruszyła ręką. Brzęk łańcucha rozniósł się po celi. Ostrożnie unosząc głowę do góry zauważyła, że w pomieszczeniu panuje kompletna ciemność, która rozciągała się zaraz za pochodnią. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Pamiętała tylko walkę ze swoim przeciwnikiem, który zdołał ją z łatwością pokonać. To było jej ostatnią rzeczą, którą zapamiętała.
Drzwi do celi otworzyły się i do środka wkroczyła postać. Po prychnięciu dało się stwierdzić, że jest to mężczyzna. Wszedł i stanął tak, że kobieta mogła mu się z łatwością przyjrzeć. Był to człowiek średniego wzrostu i chudej postury. Miał na sobie mundur szarego odcienia, który początkowo był biały. Na pokrytej wieloma bliznami twarzy malował się szyderczy uśmiech. Odwrócił się, tak jakby chciał upewnić się, że nikt tu za nim nie przyszedł. Po chwili jego wzrok ponownie spoczął na blondynce, która również mu się przyglądała.
- Jak masz na imię kochanie? - mówiąc to w dalszym ciągu uśmiechał się do kobiety, która w odpowiedzi odwróciła od niego wzrok. Mężczyzna syknął i chwytając mocno kobietę za brodę zmusił do kontaktu wzrokowego. Oczy kobiety nie okazywały żadnego strachu czy też złości. Wyrażały obojętność. - Głucha jesteś? Pytałem jak Ci na imię! - mówiąc to ścisnął szczękę Hollowa jeszcze mocniej. Mimo swojej drobnej postury mężczyzna posiadał dość dużo siły. Kobieta w dalszym ciągu milczała. Zrezygnowany puścił ją, by po chwili wymierzyć jej silne uderzenie w lewy policzek. Kobieta jęknęła i spuściła głowę, ukrywając twarz w swoich blond włosach. Mężczyzna kucnął naprzeciwko jej i ponownie ujął jej podbródek w dłoń, tym razem delikatnie. Odgarnął włosy z twarzy, tak by móc ją widzieć w całości. Dotknął miejsca, w które przed chwilą uderzył. Hollow starał się nie pokazywać w żaden sposób bólu. - Więc...? Jak masz na imię? - znów brak odpowiedzi. Mężczyzna westchnął i wymierzył kolejne uderzenie, tym razem w drugi policzek. Nie ukrywając swojego zadowolenia stanął na nogi i masując pięść oznajmił z lekkością w głosie:
- Jeszcze nie zrozumiałaś? Będę Cię tłukł tak długo, aż będziesz błagała bym je usłyszał. - po tych słowach twarz kobiety ponownie spotkała się z ciężką dłonią oprawcy. - Hmmm... całkiem zgrabniutka jesteś, maleńka. Piękna i twarda. Lubię takie. - mężczyzna znów kucając zainteresował się tym razem ciemnym ciałem Hollowa, a w szczególności jego piersiami. Przejechał po jej płaskim brzuszku wjeżdżając dłońmi pod kościany pancerz. Kobieta wydała z siebie zduszony jęk, gdy dłonie oprawcy zacisnęły się na jej dużych krągłościach. Czując jednak jak „zbroja” kobiety utrudnia mu zabawę chwycił go od spodu i zaczął mocno szarpać. Kawałki kości, mimo początkowego oporu zaczęły w końcu ustępować, aż w końcu większy kawałek oderwał się i wylądował na ścianie. Mężczyzna kontynuował szarpanie chcąc pozostawić kobietę całkiem nagą. Stanął na nogi, gdy udało mu się zerwać ostatni płat pancerza. Kobieta syknęła wściekle, gdy kości roztrzaskały się o ścianę celi. Oprawca wyszczerzył się na widok całkiem gołego biustu Hollowa.
- No..no...no...czy wszystkie Vasto Lorde czy chuj wie jak wy się tam nazywacie tak wyglądają? Pozwól tatusiowi zająć się ty... - urwał gdy zauważył, że obie jego kończyny zostały obcięte. Przerażony padł na kolana widząc jak z kikutów obficie wylewa się krew. Kobieta była wyraźnie zaskoczona, obserwowała zszokowanego mężczyznę, który nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nagle cały obraz przysłoniła jej potężna sylwetka. W mgnieniu oka głowa oprawcy Hollowa wyleciała w powietrze, a postać za to odpowiedzialna, korzystając z Shunpo znalazła się za swoją ofiarą, która pozbawiona głowa nadal drgała. Hollow zdołał jedynie usłyszeć dźwięk chowanego miecza. Głowa mężczyzny wylądowała na ziemi rozpołowiona na dwie części.
- Nie waż się podnosić ręki na kobietę, tym bardziej na bezbronną kobietę. - mówiąc to chwycił truchło pokonanego jedną ręką i wyrzucił za drzwi celi. - Nic Ci nie jest? - mężczyzna stanął w świetle. Teraz Hollow zdał sobie sprawę kto przed nią stoi. Był to ten sam mężczyzna, z którym stoczyła walkę. Miał na sobie tą samą maskę i strój, tylko bez zbroi. Z pleców groźnie wystawały dwa zabójcze ostrza.
- W porządku – odparła krótko, unikając spotkania wzrokowego z jej wybawcą. Zamaskowany mężczyzna kucnął tak, że ich twarze niemalże się ze sobą zderzyły. Od razu dostrzegł liczne zaczerwienienia i rozcięcia. Przejechał delikatnie palcem po jednej ranie. Kobieta syknęła i poruszyła gwałtownie głową.
- Przepraszam. - mówiąc to spojrzał nieco niżej i zauważył, że kobieta nie ma na sobie swojego kościanego pancerza. Zmieszał się. Jednak maska ukrywała mimikę twarzy. Kobieta poczuła na to spojrzenie i również się zawstydziła. Odwróciła głowę nie chcąc pokazywać swojego zakłopotania. „Co to za uczucie?” poczuła jak jej policzki pokrywają się rumieńcem i nie był on spowodowany rosnącą opuchlizną. Rzadko kiedy okazywała emocje. Teraz jednak, gdy to zrobiła, nie potrafiła ich nazwać. Z zamyśleń wyrwał ją dopiero dźwięk zrzucanych ostrzy. Spojrzała na mężczyznę, który trzymał w dłoni swoje odzienie, prezentując tym samym swoje potężnie zbudowane ciało. Kucnął przy kobiecie. Zakrył jej ciało, w szczególności przód. Ta ukradkiem obserwowała jego umięśnioną klatkę piersiową oraz mięśnie ramion, które napinały się przy większym ruchu. Zielone oczy Hollowa nie mogły oderwać się od tego widoku. Czuła jak jej policzki płoną. Oddech stał się nieco przyspieszony. „Czy to radość?” kobieta nie była w stanie odpowiedzieć na tą myśl. Zawsze była w tym słaba. Gdy należała jeszcze do Espady nie miała na to ani czasu ani ochoty. Otaczający ją Arrancarowie, poza Starkiem, byli zbyt aroganccy, aby mogli zabrać w tej kwestii jakikolwiek głos. W głębi duszy zawsze czuła, że jest inna niż pozostali członkowie. Nigdy nie chciała, ani nawet nie próbowała być taka jak oni. Jednakże to doprowadziło do tego, że zaczęto postrzegać ją jako osobę pozbawioną uczuć. Od kiedy pamiętała kroczyła własnymi ścieżkami, samotnie. Będąc Vasto Lorde czy Arrancarem, mimo własnego Fracción zawsze była sama i nigdy jej to nie przeszkadzało. Teraz jednak, patrząc na tego mężczyznę zwróciła na to uwagę. Uratował ją, zupełnie jak Aizen, który potem próbował ją zabić. „Jesteś bezużyteczna” powtórzyła w myślach jego ostatnie słowa.
- Masz jakieś imię? - przerwał ciszę zamaskowany mężczyzna kończąc zakładanie ostrzy na plecach. Kobieta spojrzała na niego. Teraz dotarło do niej, że odpłynęła myślami. - Czy mam zwracać się do Ciebie Władco Hueco Mundo? - mówiąc to podszedł do drugiej pochodni. W celi zrobiło się o wiele jaśniej, gdy druga pochodnia zajęła się ogniem. Mężczyzna odwrócił się do kobiety plecami i chwycił pasek u głowy. Chwilę potem trzymał w dłoni maskę. Hollow od razu dostrzegł krótkie, ciemne włosy ułożone w kołtuny. Jednak nie widziała jego twarzy. Mężczyzna przetarł ją. Widok nagiej, pięknej kobiety zrobił na nim nie lada wrażenie. Wziął kilka głębszych wdechów i ponownie założył maskę.
- Harribel. Tier Harribel. - odpowiedziała ledwo słyszalnym głosem kobieta. - Nie nazywaj mnie Władcą, Wandenreichu. - mężczyzna odchylił lekko głowę.
- Zgoda. Pod warunkiem, że Ty nie będziesz określać mnie tym tytułem. - na twarzy kobiety o imieniu Tier zagościł lekki uśmiech. - Słyszałem o Tobie różne opowieści. Jednak nie wszystko co posłyszałem było prawdą.
- Hmmm? - Hollow spojrzał na mężczyznę siedzącego pod ścianą. Nie widziała dobrze przez maskę, ale była pewna, że on również się przygląda.
- Mówi się, że obecny Władca Hueco Mundo jest zimnym, pozbawionym uśmiechu Arrancarem. - zamaskowany mężczyzna starał się powiedzieć to z nutą uśmiechu w głosie, jednak czuł, że robi to sztucznie. - Ech... musisz mi wybaczyć, Tier. Nie pamiętam kiedy ostatni raz mówiłem coś z radością. Tu nie ma nic, co sprawiłoby, żebym się uśmiechnął. - mówiąc to oparł swoją potężną dłoń na kolanie.
- Nie szkodzi. - odparła po chwili kobieta – Jakie plotki o mnie słyszałeś?
- Cóż... prócz tego słyszałem też, że ów władca jest wybitnie uzdolnionym wojownikiem nie mającym sobie równych. Spostrzegawczość, ogromna moc duchowa oraz strategia są jego najpotężniejszymi zaletami. Muszę przyznać, że zainteresowało mnie to do tego stopnia, że chciałem owemu władcy rzucić wyzwanie. Nie wiedziałem tylko, że ów władcą okaże się piękna kobieta. - mówiąc to odwrócił wzrok od Tier, która również poczuła zmieszanie. - No i nie sądziłem, że... z ów władcą będę MUSIAŁ walczyć.
- Jesteś potężnym wojownikiem, Wan... - w tym momencie do kobiety dotarło, że nie wie jak ma na imię jej wybawca. - Do tej pory nie wiem jak masz na imię.
- Wołają na mnie Bunta. Choć wolałbym, by nikt nie pamiętał mojego imienia.
- Dlaczego? - Tier pierwszy raz w życiu znalazła kogoś z kim może porozmawiać. Kogoś kto nie wydaje jej tylko poleceń, lecz kogoś kto chce się z nią porozumieć, a przede wszystkim wysłuchać.
- To długa historia. Długo i nie warta tego by ktoś tego słuchał. - po tych słowach mężczyzna stanął i lekko przeciągnął się prezentując tym samym swój wyrzeźbiony brzuch.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. Pytałam z czys... - zauważyła, że oczy Bunty przybrały czerwoną emanującą barwę. Mężczyzna w mgnieniu oka dobył mieczy i pokierował je w kierunku drzwi celi. Do środka wszedł mężczyzna ubrany w biały strój. Bunta schował ostrza i ukłonił się.
- Wasza wysokość. - mówiąc to odsunął się robiąc przejście Cesarzowi. Ten podszedł do zamaskowanego mężczyzny i ponownie położył mu dłoń na ramieniu.
- Synu, mówiłem Ci, byś nie traktował mnie nader oficjalnie. Nawet jeśli obserwuje nas więzień. - jego wzrok zatrzymał się na kobiecie.
- Wybacz ojcze. - Tier starała nic po sobie nie okazywać, ale była wyraźnie zaskoczona tym, że Bunta okazał się synem Cesarza Wandenreich. Słyszała wiele historii na jego temat. Mimo, że mówiły one głównie o tym, że był bezlitosnym i okrutnym człowiekiem, to żadna z nich nie wspominała o tym, by miał swojego następcę.
- Widzę synu, że podjąłeś już stosowne kroki. - oznajmił Cesarz zwracając uwagę na szarą koszulę, którą Bunta okrył Hollowa. - Pamiętaj, że Twoi potomkowie będą budować przyszłość wszystkich Wandenreichów. A ta kobieta – mówiąc to wskazał na Tier – Będzie ich matką. Będzie karmić Twoich synów i córki. Stanie się kimś więcej niż tylko więźniem.
- Ojcze...ja... – Bunta nie wiedział co odpowiedzieć. Całej tej rozmowie przyglądała się kobieta, u której zdołał wzbudzić małe zaufanie. Przejechał dłonią po masce. Czuł się głupio nie wiedząc jak ma postąpić. Nie chciał, by tak to wyszło. Zdawał sobie sprawę z tego, że Tier będzie teraz patrzeć na niego zupełnie inaczej. Będzie patrzeć na Bunta tak samo jak na mężczyznę, którego pozbawił godzinę temu życia. Obojętnie i gniewnie, choć tego ostatniego nie okaże.
- Jeśli nie będzie stawiać oporu... cóż... przeniesiemy ją do Twojej komnaty, synu. Do tego czasu zadowalaj się nią tutaj. - podszedł do kobiety i przejechał palcem po jednym z tatuaży.
- Yhwachu... – odezwała się Tier, która przez cały ten czas milczała. Mężczyzna zabrał dłoń i przejechał nią po swoich gęstych wąsach.
- Wasza wysokość – wtrącił Bunta, którego głos był teraz bardzo stanowczy i twardy – Zwracaj się w ten sposób, proszę. - dodał to ostatnie łagodniejszym tonem, który został niemalże od razu wychwycony przez Cesarza. Położył dłoń na umięśnionym barku Bunty i posłał mu ironiczne spojrzenie.
- Niech mówi do mnie jak chce. Niedługo będzie należeć do rodziny. Zatem słucham. - kobieta znów milczała, obrzuciła mężczyznę tym samym obojętnym spojrzeniem. Yhwach spojrzał ponownie na swojego syna, a potem na Tier. Widząc, że kobieta nie ma zamiaru się odezwać uśmiechnął się pogardliwie. - Dobrze więc. Synu, oszczędzaj sił. Za kilka dni wyruszasz do Hueco Mundo.
- Ojcze, przecież Hueco Mundo podlega teraz Tobie i tylko Tobie. - Cesarz westchnął i podszedł do Bunty.
- Moi ludzie donieśli mi, że coraz częściej zauważyli w okolicy zakapturzone postacie. Nie są to Puści. Przypominają Shinigami, ale ich styl walki w ogóle na to nie wskazuje. Potrafią zamaskować swoje reiatsu, podobnie jak Ty, synu. Zdążyli rozbić jeden z naszych posterunków, nikt nie przeżył. - po tych słowach mężczyzna udał się w kierunku wyjścia. - Trzeba zająć się tym problemem. Licze na Ciebie, synu. - Yhwach zniknął za drzwiami, a Bunta ukłonił się i po chwili stanął naprzeciw ściany nie patrząc w ogóle na Tier. Oparł dłonie i opuścił głowę. Czuł na sobie wzrok kobiety. Wiedział o co będzie chciała go zapytać, gdy poznała już prawdę.
- Teraz...- odezwał się po dłuższej chwili milczenia – Teraz już wiesz, dlaczego nie chce by ktoś pamiętał moje imię. Nie oczekuje, że mnie zrozumiesz, ale chce byś wiedziała, że to czego żąda ode mnie mój ojciec...
- Rozumiem – odparła Tier, a wzrok mężczyzny powędrował na kobietę. - Dlatego mnie nie zabiłeś. Taki dostałeś rozkaz, prawda? - Bunta wiedział, że Hollow ma rację, dlatego odpowiedział milczeniem.
- Nawet gdybym nie dostał takiego rozkazu... Nie zrobiłbym tego. - podszedł do kobiety i chwycił ją za ramiona. - Nie mam zamiaru spełniać chorych obietnic mojego ojca. Jeśli mam być jego następcą... to chce kształtować przyszłość wszystkich Wandenreichów w inny sposób. Nie chce osiągać swojego celu wykorzystując do tego innych, wbrew ich woli. Nie chce. Nie jestem taki jak on, chociaż cały czas chce mu zaimponować robiąc... robiąc te same rzeczy co on. Jestem Bunta, syn Cesarza Wandenreich...to moje...brzemię i przekleństwo. - kobieta mogła teraz wyraźnie dojrzeć piwne oczy mężczyzny, które mieniły się w blasku pochodni. Zdawała sobie sprawę jaki ból teraz odczuwa. - Dopóki tu będziesz... dopóki tu będziesz nic Ci nie grozi, obiecuję. - Tier jęknęła słysząc ostatnie słowa. „Aizen-sama... Ty też obiecywałeś...” - I... - ciągnął dalej Bunta – I znajdę... znajdę sposób, żeby Cię stąd wyciągnąć. Nie zasługujesz na to wszystko. - mężczyzna poczuł pewnego rodzaju ulgę. Jednak jego ulga nie trwała zbyt długo, gdy spotkał się z obojętnym wzrokiem kobiety.
- Nie składaj obietnic, których później nie będziesz w stanie dotrzymać. - Bunta zaniemówił. Zabrał dłonie z ramion Tier i wstał. Tego się właśnie obawiał. Był wściekły na siebie, a przede wszystkim na ojca. Zdawał sobie sprawę, że po tym wszystkim co tutaj usłyszała nie uwierzy w ani jedno jego słowo. Podszedł do drzwi i otwierając je ostatni raz spojrzał na kobietę. Tier wpatrywała się w przygasającą pochodnię. Chciał coś powiedzieć. Coś co sprawiłoby, że na twarzy kobiety pojawiłby się uśmiech. Nie potrafił jednak znaleźć odpowiednich słów. Spuścił głowę.
- Śpij dobrze, Tier Harribel. - drzwi do celi zamknęły się, a oczy Tier nadal wpatrywały się w ledwo tlącą się pochodnię. Została sama. Znowu.

Obietnice...obietnice...i kolejne...
Baraggan też mi coś obiecał...
Ty, Aizen-sama, pamiętasz?
Pamiętasz jak mówiłeś mi, że...
Jak możesz je pamiętać...
Będę kimś lepszym, innym...
Kolejna obietnica...
Bunta...syn Cesarza Wandenreich...
Jego...brzemię i przekleństwo...
Skąd znasz moje myśli...
Skąd... Jesteś taki jak ja?
To niemożliwe... Nie znam siebie...
Nie...

Do oczu kobiety napłynęły łzy. „Co...co to za uczucie” pomyślała i pociągnęła nosem. Nigdy przedtem nic takiego jej się nie przytrafiło. Nie potrafiła tego nazwać. Łza wypłynęła z zielonego oka robiąc sobie małą dróżkę. „ Bunta...co to takiego? Czuję... czuję to. Smutek. Czy w ten sposób ludzie okazują swój smutek? Czy to znaczy, że jestem...” Kolejna łza popłynęła z oka. Tier zaszlochała głośno. Teraz dotarło do niej, że nigdy przedtem nie potrafiła w taki sposób okazywać swoich emocji. Jednak dzięki Buncie pierwszy raz to zrobiła. Ile razy odczuwała ten smutek? Ile razy była zraniona? „Dlaczego...akurat teraz?” Myśli Tier kłębiły się, a z oczu cały czas płynęły łzy. „Czemu...to tak boli?” Ponownie pociągnęła nosem i załkała. „Czy to normalne? Bunta... czy to Twoja zasługa? Co zrobiłeś...? Co...” Spuściła głowę. Obecna rozpacz nie pozwalała jej na nic. „Bunta...dlaczego po Twojej obietnicy...” Łzy zaczęły kapać na podłogę. Tier przyglądała się przezroczystej cieczy, aż w końcu nie wytrzymała. Rozpłakała się łkając i szlochając naprzemiennie. Nie zwracała uwagi na to czy ktoś ją usłyszy czy nie. Zacisnęła zęby czując, że nie ma nad tym kontroli. Pierwszy raz nie kontroluje swojego zachowania, siebie. „Czy... każdy zachowuje się w ten sposób? Czy każdy czuł tak ogromny smutek jak ja? Czy Bunta też to odczuwa...? Dlaczego...dlaczego zostawiłeś mnie! Wróć tu, błagam... WRÓĆ! Potrzebuje Cię! Chce znów spojrzeć w Twoje oczy! Bunta... Bunta...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz